Sytuacja powyborcza to całkowicie nowe otwarcie. Dlaczego, zapytacie? Przecież dalej partią rządzącą będzie PO, a najsilniejszą partią opozycyjną PiS.
Przecież wszystko prawie po staremu? A jednak tylko prawie.
Pojawienie się i sukcej nowej partii Palikota wprowadzi solidne zamieszanie na naszej scenie - dla niektórych korzystne, dla niektórych szkodliwe.
No dobrze, będę szczery - tak naprawdę jedyną partią, która na tym na pewno skorzysta, będzie Ruch Palikota.
To oni rozpoczęli antyklerykalną wojnę, wojnę do której przyłączają się po obu stronach kolejne partie.
I tak - SLD przyciśnięty do muru przez doskonały wynik wyborczy lewaków, gejów, transseksualistów i byłych tajnych współpracowników - wytrącony został z błogiej homeostazy.
Do niedawna przecież to SLD była jedyną opcją ostatniego ratunku ludzi o poglądach lewicowych i postkomunistów. Była też opcją, na którą z zaciśniętymi zębami głosowali wszyscy ci, którzy nienawidzili PiS i PO, a którym PSL był kulturowo obcy.
Tymczasem na scenie politycznej pojawił się SLD-bis, czyli partia pełna energii i zapału bitewnego, żądna utoczenia krwi kościoła (czyli odebrania mamony) oraz likwidacji katechez i krzyży w miejscach publicznych.
Inicjatywa Palikota na głowę pobiła biednego Napieralskiego, który zgodnie z zasadą odpatrzoną od partii miłości, głosił pozytywne hasła i okazywał wyłącznie dobre emocje.
SLD czując chłód betonu na plecach (a może to zimno katafalku?) rozpoczął zwieranie szeregów od przegrupowania - na czoło wysunął Leszka Millera, twardego komunistę zaprawionego w bojach z kościołem i prawicą.
Od dnia wyborów SLD musi przestać pogrążać się w marazmie i wewnętrznych rozgrywach (z rzadka przerywanych opchnięciem co cenniejszych aktywów), a musi ruszyć do boju o rząd antyklerykalnych i postkomunistycznych dusz.
Tym trudniejsze to będzie, że Palikot zręcznie zgarnął wielu postkomunistów, byłych TW i inne postacie - może i obrzydliwe, ale za to bardzo popierane przez media w rodzaju "Nie", czy przez genetycznie sb-eckie media (chyba dziś wszystkie prywatne telewizje?).
Triumfalny kadrowy abordaż jednak się nie skończył i już pierwszy poseł SLD przeszedł do Ruchu błazna z Biłgoraja, a na kolejne transfery tylko czekać...
Szykuje się więc festiwal ataków, w których prześcigać się bedą Ruch Palikota z Sojuszem, ataków na wszelkie wartości związane z kościołem, dorobkiem ruchów "prawicowych", a stawką w tej walce będzie pozostanie na scenie politycznej i objęcie władzy na lewym skrzydle parlamentu.
Kolejnym potencjalnym przegranym jest PiS. Rację ma Łukasz Warzecha, kiedy pisze, że posłowie PiS, jak ćmy do ognia rzucają się do obrony krzyża w Sejmie. Po co, ja się pytam?!?!?!?!
Przecież to nie PiS rządzi - a nowy front walki o kościół lub z kościołem zastąpi (w sposób jakże korzystny dla Tuska( odwieczną wojnę PO-PiS. I już to nie Tusk będzie atakował i toczył pianę w stronę Kaczyńskiego, przy podobnej odpowiedzi tego ostatniego - a Kaczyński (albo raczej jego ludzie) będą się zniżać do poziomu agresji Palikota, gdzie ten pokona ich swoim doświadczeniem politycznego chama.
Z drugiej strony - nie zareagowanie na antyklerykalizm chłopców Palikota, może zniechęcać żelazny elektorat PiS i zwłaszcza Ojca Rydzyka (ostatnią dużą ostoję medialną tej partii). Niby nie ma wyjącia z tego patu, ale ja mam dla PiS dobrą radę.
Zamiast toczyć dysputy w mediach, zamiast powoływać stowarzyszenia obrony krzyża - proponuję raz a dobitnie wyrazić swój pogląd na Boga i katolicyzm w Polsce, a następnie spokojnie głosować przeciwko hucpiarskim pomysłom Palikota. Nie ma co się angażować w obronę krzyża, bo na razie RP nie ma tylu głosów, aby cokolwiek przegłosować.
Można i powinno się podkreślać, że jakiekolwiek dyskusje z politycznymi błaznami spod znaku pomarańczowych skrzydeł - nie przystoją poważnym politykom.
Oczywiście środowiska związane (byli nie bezpośrednio) z PiS mogą tworzyć ruchy obrony krzyża - ale PiS i Kaczyński powinni się trzymać z daleka od kłótni na ten temat.
PiS obecnie powinien przyjąć żelazną zasadę: żadnego angażowania się w wojny, merytoryczna krytyka rządu Tuska i dużo uśmiechu oraz ciepłych słów dla mediów i odbiorców.
Bo PiS jak wody potrzebuje teraz spokoju i budowy wizerunku partii pozytywnej, optymistycznej i umiarkowanej.
Takie zejście Prawa i Sprawiedliwości z linii frontu wojny antyklerykalnej pozostawi na tej scenie PO i PSL - wystawione na strzały (jako koalicja rządząca) niczym zadek Bronka Wtopy na śrut kolegów.
I tutaj jest wielka szansa dla PiS - jak by nie patrzyć wyborcy PO w dużej części będą przeciwni pomysłom wariatów od Palikota, atakom na kościół i nawoływaniu np. do zamknięcia IPN.
Dlatego Platforma, aby utrzymać poparcie - powinna zaangażować się w obronę katolicyzmu i antykomunistycznego dorobku - co spowoduje uwikłanie w wojnę z Palikotem, w której PO będzie tylko traciła.
To samo dotyczy PSL.
Oczywiście najważniejszym sprawdzianem dla PO i PSL będą głosowania nad kolejnymi co durniejszymi projektami RP - w których głosując "za" odstraszą umiarkowanych katolików, a głosując "przeciwko" odstraszą zwolenników Arłukowicza i wszelkich lewaków popierających dotąd Tuska.
Mądrym działaniam PO byłoby blokowanie (niedopuszczanie do) wszelkich głosowań projektów Palikota - co jednak samo w sobie będzie skutkowało atakami szefa RP na Platformowego marszałka (czyżby na wdzięcznie histeryczną panią Kopacz?) i uwikłaniem Platformy w brudne utarczki.
Podkreślam - w obecnej sytuacji istnieje ogromna szansa dla PiS - które, jeśli powściągnie swoje wojownicze zapędy i nie da się sprowokować do utarczek (poza jasno wyrażonym całościowym stanowiskiem i głosowaniami) - może wyzwolić się z wizerunku buldoga szarpiącego się z ludźmi typu Niesiołowski, czy inni furiaci rodem z PO.
To pozwoli PiS-owi kreować wizerunek wyważonej partii kierowanej przez męża stanu, a stonowane stanięcie w obronie wartości, jednak bez wchodzenia w zwarcie - przyciągnie umiarkowanych wyborców, jak ognia bojących się dotychczas kreowanej przez media wojowniczej miny Kaczyńskiego.